Wziąwszy pod uwagę bardzo skomplikowaną sytuację przed ślubem, oraz różnorakie trudności które towarzyszyły nam już po nim, nie mogę powiedzieć że było źle. Wprost przeciwnie. Wprawdzie teść już nie żył a teściowa została z dużymi długami, mój ojciec z kolei od wielu lat ciężko chorował, co wykluczało go z pracy zarobkowej, sąsiedzi mocno dawali nam się we znaki, uprzykrzając czasem życie młodemu małżeństwu do granic możliwości, momentami żyliśmy z jednej pensji w starym mieszkaniu do remontu, ale na głowę nie padało, nie kłóciliśmy się zbytnio, a i dość szybko na świecie pojawiły się dwa owoce naszej miłości. Najpierw Kundzia, która tak się darła po porodzie, że aż położna powiedziała, że „ona da wam popalić” (skąd ona to wiedziała?!), a 1,5 roku później Mundek. Niestety, w przeciwieństwie do siostry, biedaczek urodził się z pewnymi problemami, gdyż w porę nie zauważono pępowiny zaciśniętej wokół szyi. I gdy wszyscy rodzice z sali poporodowej podnosili na ręce swoje rumiane pociechy, biedny Mundzio był cały sino-fioletowy. Do tego doszły jeszcze inne problemy z jego zdrowiem, co położyło się cieniem na przeżywaniu radości z jego narodzin.
Mimo wszystko jednak życie na pierwszy rzut wydawało się powoli układać. Moi rodzice pomagali przy wnukach jak mogli, natomiast między mną a Bożenką zaczęło się coś psuć…
Starałem się zrozumieć, że dwójka małych dzieci to olbrzymie obciążenie. Od rana pomagałem przy dzieciach, wracałem z pracy późno. Nawet w końcu zmieniłem pracę, żeby być bardziej regularnie i dłużej w domu, jednak odnosiłem wrażenie, że stałem się zbędny w całej tej układance i zasadniczo dzieci wypełniły mej małżonce cały świat. Rozumiałem połóg, różne obawy, zmęczenie itd, ale gdy po pół roku starań i podchodów celem choćby drobnego tete-a-tete po raz kolejny „odbiłem się od ściany”, w końcu wyniosłem się z małżeńskiego łoża i zacząłem spać w drugim pokoju. Początkowo nie zakładałem że ten stan miał trwać dłużej, ale koniec końców trwał ok. roku, mimo że wydawało mi się iż wyjaśniliśmy sobie całą sytuację i oboje się na nią zgodziliśmy. Teraz wiem, że to był spory błąd, ale niestety wtedy tego nie wiedziałem.
Na domiar złego zaczęły się u mnie nasilać problemy ze zdrowiem. Coraz częstsze zawroty głowy. Chodzenie po lekarzach. Badania. Zero konkretów, a ja coraz bardziej bałem się wyjść z domu. Zrezygnowany udałem się do psychiatry i okazało się, że z tych wszystkich stresów rozwinęła się u mnie całkiem silna nerwica. Dostałem wreszcie leki, które zaczęły działać, ale niestety nikt nie poinformował nas, że mogę się po nich zachowywać nieco inaczej niż zwykle, zwłaszcza wobec najbliższych. Wydawało mi się, że skoro wreszcie po 2 latach „męczarni” zaczynam się czuć fizycznie dobrze, to jest okej. Nie miałem jednak świadomości, że jednocześnie mogłem stawać się coraz bardziej nieznośny dla Bożenki… i to był mój drugi poważny błąd, który uświadomiłem sobie dopiero z perspektywy czasu…