Przyszły teść od razu zrobił na mnie dobre wrażenie. Podczas pierwszej wizyty w domu rodzinnym Bożenki, poczęstował mnie whisky i fajeczką (tak, wtedy jeszcze paliłem) oraz zabawił przyjemną rozmową. Natomiast spotkaniu z teściową od początku towarzyszyło jakieś dziwne napięcie. Nie dość, że mimo każdorazowej obecności w domu, miałem okazję poznać ją bodajże dopiero podczas mojej trzeciej wizyty, to cała atmosfera wokół sprawiała wrażenie specjalnej audiencji.
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że nasze relacje dopiero miały nabrać „rumieńców”, które najlepiej mogłyby opisać rozliczne dowcipy o teściowych, i to wcale nie te najbardziej delikatne…
Ewidentne zgrzyty z nową mamusią, nie odwiodły mnie jednak od zamiaru poślubienia jej córki i chociaż nie dysponowaliśmy pokaźnym budżetem a rodziców nie chcieliśmy dodatkowo obciążać, udało nam się znaleźć salę na niezbyt duże wesele. Widząc entuzjazm Bożenki, byłem przekonany, że jesteśmy „on the same page”…
Jakież było moje zdziwienie, gdy będąc nieco później z rodzicami na wizycie u przyszłych teściów, na dzień dobry teściówka rzuciła się na mnie z oskarżeniami, że chcę w bylejakich warunkach poślubić jej córkę, na co ona absolutnie się nie zgadza, bo co ludzie powiedzą i w ogóle…?! Mój szok i niedowierzanie spotęgowała sama Bożenka, w jednej chwili wycofując się z naszych wcześniejszych ustaleń i przyklaskując matce. Poczułem się jakby mi ktoś w mordę strzelił. Wprawdzie sytuację próbował ratować teściu, ale i tak wielki niesmak pozostał. Szkoda, że nie wziąłem sobie bardziej do serca tamtej i kilku wcześniejszy sytuacji, bo w połączeniu z ludową mądrością pod tytułem „jaka mać taka nać”, mógłbym się ustrzec późniejszych, dużo poważniejszych konsekwencji.
Tak czy siak, w mieszanych humorach opuściliśmy dom rodzinny Bożenki, nie mając bladego pojęcia jakie trzęsienie ziemi nas czeka dosłownie za kilka dni…
Pamiętam do dziś esemesa z informacją o nagłej śmierci teścia, którego dostałem będąc w pracy. Szok… niedowierzanie… ale jak to…?! Za 4 miesiące ślub… Niestety wieczorem, gdy pojechałem wesprzeć pogrążoną w bólu narzeczoną i jej rodzinę, prawda okazała się jeszcze bardziej tragiczna niż mogłem przypuszczać…
Okazało się, że teść popełnił samobójstwo… a w tle były duże długi, o których podobno własna żona nie miała nawet pojęcia (swoją drogą jak to możliwe?). Nie wiem czy to w chwilowym szoku, ale zostałem nawet między wierszami posądzony o bycie przyczyną tego desperackiego kroku, no bo zachciało mi się ślubu, a przecież córki byle jak wydać za mąż nie wypada, a pieniędzy nie ma już skąd pożyczyć, ot co…
Nikomu nie życzę przeżywania tego wszystkiego, co się wówczas działo. Naprawdę starałem się pomóc, zarówno Bożence jak i jej mamie. I chociaż wcześniejsze sytuacje spowodowały u mnie pewne wątpliwości co do wybranki serca, nie wyobrażałem sobie, żebym mógł w tamtej sytuacji wycofać się z naszej relacji. Oczywiście plany ślubne chcieliśmy odłożyć, ale gdy Bożenka poszła do księdza celem wycofania zapowiedzi, ten zaczął ją przekonywać, żeby nie rezygnować ze ślubu w planowanym terminie, a jedynie z wesela.
Koniec końców, coś w tym jest, że trudne sytuacje zbliżają, więc mimo iż 2 miesiące po tragicznej śmierci teścia zmarła moja babcia, zdecydowaliśmy się przeorganizować wszystko od początku, zmieniliśmy kościół, odbyliśmy wszystkie wymagane kursy, i oczywiście zrezygnowaliśmy z wesela na rzecz skromnego obiadu dla rodziny i osobnego spotkania dla „młodych”. Jak na tamte uwarunkowania, wszystko udało się zorganizować nadzwyczaj gładko a sama uroczystość przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Po wielkiej burzy, której efekty miały niestety jeszcze długo trwać, wydawało się że wreszcie zaczęły przebijać się pierwsze, nieśmiałe promienie słońca…