Wprawdzie w tym swoistym pamiętniku wbrew pozorom wcale nie zamierzam pisać wyłącznie o mojej byłej żonie ani tym bardziej trzymać się chronologi, dla porządku przytoczę garść faktów, które jak się okazało, miały i nadal mają olbrzymi wpływ na moje późniejsze losy.
Z moją pierwszą, oficjalną narzeczoną, z którą po roku znajomości mieliśmy wziąć ślub, było tak….
Zbliżaliśmy się wówczas do 30tki. Wszystkie formalności kościelno-administracyjne były już niemal dopięte na ostatni guzik. Jednak coś mi „nie grało”… Z jednej strony dość powszechnie znani i szanowani przyszli teściowie, sprawiali wrażenie jakby nadzwyczaj gorliwie chcieli się pozbyć córki z domu. Z drugiej zaś, mieszkając z nią pod jednym dachem, miałem wrażenie że z dnia na dzień coraz trudniej było się nam dogadać. Kłóciliśmy się o zupełne drobiazgi. Któregoś dnia, niedoszły teść w przypływie szczerości wypalił, że jego córka po prostu już taka jest trudna w obejściu. I włączył mi tę przysłowiową, czerwoną lampkę…
Jakiś czas później, kiedy zaproszenia ślubne miały iść do druku, będąc na kolacji u przyszłych-niedoszłych teściów, nagle poczułem, że muszę coś ważnego powiedzieć. Przyznaję, nie było to w porządku z mojej strony, gdyż nawet nie skonsultowałem tego z narzeczoną, jednak wobec osłupiałej teściowej wypaliłem prosto z mostu, iż niestety pomimo wielkiego żalu i przykrości, musimy ceremonię odłożyć…
Nie chciałem kończyć związku. Kochałem tę dziewczynę, a przynajmniej tak mi się wydawało. Jednak stwierdziłem, że ślub nie może być lekarstwem na nasze ówczesne problemy komunikacyjne. Niestety moje szczere chęci poprawy związku w pierwszej kolejności, a następnie powrotu do tematu ślubu nie zostały docenione. Narzeczona szybko wyjechała do Stolicy i nasza relacja dobiegła końca, co zresztą całkiem mocno przeżyłem…